Antykolorowanki
Antykolorowanki

Antykolorowanki

Czas czytania: 5 minut

Nazwa „antykolorowanka” kojarzy się od razu z odrzuceniem idei i funkcjonalności kolorowanki. Nie do końca jest to prawda. Czym zatem są antykolorowanki i dlaczego warto je wykorzystywać w edukacji plastycznej? 

Zacznijmy od tego, po co stworzono kolorowanki: żeby dzieci miały zajęcie, które jest proste, przyjemne, wyciszające, uczące rozróżniania kolorów, kształtów, dokładności i precyzji. Zapełnianie kolorowanek ćwiczy małą motorykę, ucząc prawidłowego chwytu i siły nacisku, które są niezbędne do nauki pisania. Są też „demokratyczne” – umiejętności plastyczne nie mają tu większego znaczenia, maluchy zatem nie czują się lepsze czy gorsze od kolegów, kiedy pochylają się nad takim samym konturem. Dlaczego zatem zaczęły wzbudzać kontrowersje? 


Kilka lat temu zdecydowane „nie” kolorowankom powiedział Mirosław Orzechowski, architekt, wykładowca akademicki i nauczyciel rysunku, twórca metody edukacji kreatywnej poprzez rysowanie. Dlaczego? Ponieważ dla niego rysowanie jest przejawem twórczego myślenia, „nieustannym treningiem intelektualnym, postawą obserwacji i analizy otoczenia, nawykiem przyglądania się światu. Rysując, zaczynamy dostrzegać rzeczy, których nie widzieliśmy, robiąc zdjęcia albo tylko się rozglądając. Rysować to znaczy też zwracać uwagę na wszystkie składniki przedmiotów, relacje zachodzące między nimi”. Kolorowanka, jego zdaniem, jest tego procesu zaprzeczeniem: „Dla mnie kolorowanka to doskonały wstęp, żeby w życiu przejawiać zero inicjatywy (…), nie doprowadzi nas do twórczego myślenia, ale doskonale wdroży do schematycznego wypełniania procedur. Gdy dorośli już myślą schematycznie, to tak zostanie. Ale jeśli kolorowankę damy pięciolatkowi i powiemy: „Nie wychodź za linię”, to dziecko przyswoi sobie, że powtarzanie, wypełnianie wzoru jest czymś właściwym” (cytaty z wywiadu dla Magazynu Wyborczej z 16.12.2016 r.).


Wykładowca nie jest w swojej niechęci do kolorowanek odosobniony. Ich szkodliwość, choć nie wprost, sygnalizował Arno Stern, słynny francuski pedagog, badacz dziecięcej spontaniczności i kreatywności w malarstwie i rysunku, który z dziećmi pracuje od 1946 r. Stworzył on w Paryżu autorską pracownię Malort, w której uczy dzieci malarstwa i rysunku i ciągle je obserwuje. Swoje spostrzeżenia spisał w książce „Odkrywanie śladu” – kompendium wiedzy o tym, czym jest naturalna ekspresja malarska dziecka i jak mądrze ją wspierać. Arno Stern pojawił się w filmie dokumentalnym „Alfabet” z 2013 r. (o tym, jak tradycyjny system edukacji wpływa na IQ i kreatywność), w którym omawiał wyniki analizy, jakiej poddał rysunki swoich podopiecznych gromadzone przez kilkadziesiąt lat. W ostatnich latach zauważył, że prace dzieci stają się coraz bardziej schematyczne, sformalizowane, ograniczone. Pedagog postawił tezę, że jest to spowodowane wychowywaniem i edukowaniem dzieci w pewnych ramach, które budują w ich głowach bariery niepozwalające popuścić wodzy wyobraźni. Kolorowanki są takimi ramami – problem ten podnosiła także amerykańska nauczycielka sztuki Susan Striker, postrzegając je jako czynnik wpływający rujnująco na dziecięcą kreatywność i twórczą swobodę, ponieważ maluchy korzystające z kolorowanek kodują sobie w głowie, że nic nie mogą zmienić, a jeśli spróbują, będzie to źle ocenione, gdyż kolorowanki zostały zaprojektowane przez dorosłych, a dla nich najważniejsze jest przestrzeganie reguł.


W odruchu buntu Susan Striker stworzyła więc antykolorowanki („Anti-Coloring Book”, pierwsze wydanie ukazało się w 1978 r.) – grafiki łączące kolorowanie z rysowaniem. W jej książce znalazły się np. puste ramy – do zapełnienia obrazem, puste wazony – do których trzeba było dorysować „wkład”, sznurki zakończone… niczym, do których można „doczepić” cokolwiek, co podpowiedziała wyobraźnia lub nastrój chwili. W sumie można je nazwać „dorysowankami”.

 

Dorysowanki” bardzo się od tamtych czasów spopularyzowały, także w Polsce. Ukazało się mnóstwo publikacji, często bardzo słusznych objętościowo, zapełnionych takimi właśnie „niedokończonymi kolorowankami”, pod wdzięczną nazwą „bazgrołki” – dla dziewczynek, dla chłopców, dla miłośników kotów, motoryzacji, kosmosu itd. 



Dlaczego warto z nich korzystać? Są zdecydowanie bardziej rozwijające niż tradycyjne kolorowanki, ponieważ zmuszają dzieci do wykazania się kreatywnością i pozwalają ją pokazać nie tylko na poziomie graficznym. Dziecko, oprócz rysunku, może użyć też słowa, domalowując np. dialogowe chmurki do przedstawionych postaci – np. tworząc „rozmowę” między ptaszkami czy warzywami. Swoją drogą – to fascynujące, o czym mogłyby wymieniać poglądy np. pomidory. Wolą, by dzieci jadły je w sałatce czy może w zupie? Uważają, że bardziej im „do twarzy” w żółci czy czerwieni? A takie wróbelki – czy mogłyby się „pożalić”, że ludzie nie zostawiają im wody, choć nie padało od wielu dni? Choćby na tych prostych przykładać widać dobrze, że antykolorowanki mogą stać się początkiem do edukacji na wielu polach!